nashirah: (Default)
[personal profile] nashirah
Kilka słów przedmowy, ponieważ czuję wewnętrzną potrzebę uzewnętrznienia się.
Fick w założeniu odcinkowy, zobaczymy, czy Wen najdzie i część druga ukaże się w jakiejś bliżej niesprecyzowanej przyszłości.
Wielkie podziękowania dla [livejournal.com profile] le_mru, która zmusiła mnie do ruszenia mózgownicą i dzięki temu tekst, jak wygląda, każdy widzi. I dla [livejournal.com profile] dark_vanessa, za źródło wiedzy w postaci paczki, w końcu od tego się zaczęło.

Dla [livejournal.com profile] mlekopijca, pourodzinowo.



2222 słowa, lekkie PG

Sweet home Alabama


SWEET HOME ALABAMA

Dean miał denerwujący zwyczaj słuchania piosenek odpowiednich do sytuacji. I nieważne, czy byli na autostradzie, pośrodku jakiejś głuszy czy w mieście, zawsze znalazł coś ze swojego repertuaru zjechanych kaset magnetofonowych.

A jak nie znalazł – śpiewał sam.

Teraz z głośników wydobywały się dźwięki „Sweet home Alabama” i Jo ze znużeniem przyjrzała się przerażająco różowej tabliczce z napisem „Witamy w Alabamie! Nie ma jak w domu”, którą właśnie mijali.

Nawet nie odwróciła głowy, gdy zabrzęczała komórka Deana i okazało się, że dzwoni matka Jo.

***

Dean krótko i treściwie podsumował, co robili przez ostatnie trzy dni – całkiem przyjemne randez-vous z sukubem - i rozłączył się.

- Co tak prędko? - Jo wreszcie się do niego odwróciła, po trzydziestu milach zawiesistego milczenia, przerywanego sporadycznymi pytaniami Deana, czy nie jest głodna. - Znowu ci dowaliła?

- Przynajmniej wie, gdzie jesteś.

Dean stawiał Ellen na równi z samolotami - przerażające, ale niezbędne. I na istnienie obu tych zjawisk nic nie mógł poradzić.

Za każdym razem, kiedy widział matkę Jo, zastanawiał się, co ta kobieta ma w sobie, że czuje się przy niej jak dzieciak z podstawówki, który coś przeskrobał i boi się kary.

I, co dziwniejsze, gdy znalazła go Jo i przekonywała do swojej wizji współpracy, pierwsze, o czym pomyślał było to, że zginie z dubeltówki Ellen. W niedalekiej przyszłości.

***

Trzeba przyznać, że dziwny był między nimi układ.

Zdarzały się dni, kiedy nie mogli się nagadać – mówili o wszystkim i o niczym, najczęściej o najskuteczniejszych sposobach obrony czy walki. Niekiedy takie z pozoru błahe rozmowy zamieniały się w coś poważniejszego – i zwykle kończyły długimi godzinami ciszy, podczas których oboje bali się nawet zacząć zwykłą gadkę o pogodzie.

To znaczy, Jo się bała.

Dean udawał, że wszystko jest w porządku. Z początku starał się nawet żartować, ale szybko nauczył się, że Jo była ulepiona z tej samej gliny co Ellen.

Mimowolnie wzbudzała respekt.

- Jo?

- No?

- Robi się późno. Musimy się gdzieś zatrzymać.

- Mhm.

Miała prawo jazdy, jasne. Jednak Dean jeszcze ani razu nie zaproponował jej chwilowej zamiany ról, podczas których spokojnie by się wyspał, nie tracąc bezcennego czasu.

Nie naciskała go więc o to, bo czuła, że mogłoby się to skończyć tym, że pożrą się na amen.

Znała tylko jedną osobę, której Winchester pozwalał prowadzić swój skarb, Impalę – był nią Sam.

Wątpiła, czy kiedykolwiek zajmie jego miejsce.

Wątpiła, czy tego chce, choć Dean zapewne widział w niej pewien substytut młodszego brata.

***

Jedyny zajazd w okolicy był, jak to określił Dean, wypasiony. Nie mieli jednak wyjścia i musieli tam nocować – jedyną alternatywą była noc w Impali na parkingu przy stacji benzynowej, na co stanowczo nie zgodziła się Jo.

Dean zmiął w ustach przekleństwo, gdy uśmiechnięta recepcjonistka bez mrugnięcia okiem podała im cenę za pokój.

- Ale mamy zniżki dla nowożeńców. - Kobieta ze zrozumieniem zerknęła na obrączkę na prawej dłoni Deana, po czym równie dobrodusznym spojrzeniem obdarzyła Jo.

- To...

Jo nadepnęła na stopę Deana, nim zdążył dokończyć.

- Jak duże zniżki? - Odwzajemniła uśmiech recepcjonistki i po chwili Dean wspinał się za Jo po krętych schodach w stronę apartamentu dla nowożeńców.

- Jeśli w pokoju będzie łóżko w kształcie serca, uduszę cię różową poduszką, przysięgam – warknął Dean. Jo powstrzymała uśmiech, gdy już znaleźli się w pokoju, w którym nie tylko łóżko miało kształt serca.

- Nie żyjesz.

Pluszowe poduszki i przytulanki wykrzykujące po naciśnięciu „I love you” nie należały do najskuteczniejszego rodzaju broni, ale nawet tak waleczna dziewczyna jak Jo musiała skapitulować pod ostrzałem Deana Winchestera. Nie minęło nawet pięć minut, jak udało mu się zagonić ją w róg pokoju i zagrozić obrzydliwie puszystym zestawem kajdanek (leżały na serduszkowej pufie).

- Poddaję się. - Jo wytarła z oczu łzy śmiechu i uniosła obie ręce w poddańczym geście.

- Nigdy więcej nie załatwiasz noclegu – poinformował ją Dean.

Jo prychnęła i chciała opuścić ręce, ale Winchester pomachał jej przed nosem kajdankami.

- Jeśli ci się nie podoba, zawsze możesz wrócić do samochodu i przekimać się w fotelu.

- O nie, nie ma mowy. Mój kręgosłup wyje.

Dean uśmiechnął się szeroko i rzucił na łóżko. Sprężyny jęknęły w gwałtownym proteście.

- Ekstra, a ja mam spać na podłodze?

Tym razem Dean bez zastanowienia poklepał miejsce obok siebie.

***

Przez te dwa miesiące, odkąd zaczęli jeździć razem po kraju i polować na wszystko, co ponadnaturalne, wypracowali sobie niepisaną zasadę – w nocy musi ich dzielić skrzynia biegów lub szafka nocna. Często nawet nie musieli tego pilnować – byli tak zmęczeni, że padali na łóżka brudni, nierzadko w poplamionych krwią ubraniach.

Poza tym – obojgu ta zasada pasowała i, jak na razie, sprawdzała się rewelacyjnie.

Jo wskoczyła na łóżko.

- Niezły był ten sukub, co?

- Mhm, ładny miała tyłek.

Jo przewróciła oczami.

- Jesteś beznadziejny. Nie powiem, kto tu komu ratował tyłek.

- To było zaplanowane.

- Nie wyglądało na takie, kiedy dobierał ci się do rozporka.

- Boże, musisz mówić o... o tym w rodzaju męskim?

***

Mogli sobie żartować i docinać do woli i jednocześnie doskonale zdawać sobie sprawę, że w jednym kawałku wyszli z tego jedynie przez czysty przypadek.

Cała ta robota z sukubem nie przedstawiała się w jakichś szczególnie radosnych barwach i Dean o tym wiedział. Zapału Jo na pewno nie brakowało - cierpiała raczej na jego nadmiar. Tym, czego miała naprawdę niewiele, było doświadczenie. Dean chwilami czuł się jak niańka, która musi wyjaśniać podopiecznej jak używać noża i widelca, i dlatego wolał w miarę możliwości powierzać jej łatwiejsze zadania.

Jasne, Jo dużo wiedziała. Jednak wszystko, co wiedziała, opierała na teorii, a nie na praktyce, co niosło ze sobą najczęściej niepożądane konsekwencje.

Gdy diabelnie seksowny sukub ściągał Deanowi portki, ten nie miał żadnych możliwości obrony, zresztą nawet nie panował nad sobą. Jo natomiast nie panowała nad bronią i wypaliła na oślep.

Odstrzeliła stworowi głowę.

Dean spojrzał prosto w twarz Jo, na której mieszała się determinacja i przerażenie, zastygłe w jakiś niezwykły grymas.

- Dzięki – wydukał, dla rozładowania sytuacji udając, że zaciął mu się zamek rozporka.

Jo opuściła pistolet, powoli rozluźniając mięśnie twarzy.

A Dean - zupełnie irracjonalnie w stosunku do sytuacji - pomyślał, że teraz to już są naprawdę partnerami.

W pełnym tego słowa znaczeniu.

I że Jo nie jest taka, za jaką ją miał i jak ją traktował przez większość czasu – niedoświadczoną dziewczyną z Wygwizdowa, która ma ochotę podnieść sobie poziom adrenaliny pod przykrywką prywatnej krucjaty.

Zweryfikował swoje poglądy, kiedy kilkanaście minut później Jo zarzygała mu tapicerkę.

***

- Dobra, przyznaję. Uratowałaś mi tyłek i coś jeszcze.

- Drobiazg. Broń sama wypaliła.

Dean zareagował natychmiastowym oburzeniem.

- Sama wypaliła? Chcesz powiedzieć, że... Kobieto, mogłaś mnie podziurawić jak sito! Gorzej niż Sam w Missouri, jak...

Umilkł.

Jo odwróciła wzrok i zagapiła się na landszaft wiszący na ścianie, przedstawiający wyjątkowo tandetny zachód słońca.

Dean złamał właśnie drugą z ich niepisanych zasad. Nie wspominać o Samie i Johnie Winchesterach.

Zmowa milczenia dotycząca ojca Deana w ich sytuacji była czymś normalnym i czymś absolutnie niezbędnym, jeśli nie chcieli się nawzajem pozabijać.
Sprawa z Samem przedstawiała się daleko gorzej. Przebywając z Deanem praktycznie całą dobę usłyszała dość półsłówek by wydedukować, że Dean i Sam pokłócili się na dobre. Nie miała zamiaru prosić o szczegóły - nie chciała pchać się z butami w sprawy osobiste Winchesterów, jakiekolwiek by one nie były.

Zadziwiające, jak łatwo przechodzili od wspólnych, prawie beztroskich zabaw – zupełnie jak normalna dwójka młodych ludzi – do posępnego milczenia, w którym napięcie można by kroić nożem Jo.

Po kilku minutach nieznośnej ciszy Dean prawie wybiegł z pokoju, trzaskając drzwiami.

***

- Jezu, ona jest dziwna.

Zrobił rundkę wokół parkingu dla odzyskania równowagi psychicznej, zachwianej przez pastelowy pokój i nienormalne zachowanie Jo, po czym postanowił skombinować trochę żarcia.

Pchnął ramieniem drzwi chińskiej knajpy znajdującej się tuż obok ulicy, jak większość tego typu przydrożnych pseudorestauracji. Prezentowała się równie typowo – jedyną różnicą były papierowe lampy pouwieszane tu i ówdzie i krzaczaste szlaczki wymalowane na ścianach. Dean zamówił ze skąpego menu dwie porcje czegoś o nazwie, która jako jedna z niewielu nie kojarzyła mu się z azjatycką trucizną – kurczak szechuan, a poza tym - sok i piwo.

Po namyśle zamówił jeszcze jedno, na miejscu.

- Kobieta? - zapytał domyślnie żółtek przy kasie.

Kurwa, kochał takie barowe pogadanki.

Wzruszył ramionami.

- Taaa.
Żółtek pokiwał smętnie głową.

- Panie, coś panu powiem. Z nimi to trzeba krótko, jak są chętne, to brać. Jak nie, to też. - Kasjer przechylił się lekko przez bar w stronę Deana, co sprawiło, że poziom oczu miał mniej więcej pośrodku ramienia Winchestera. - Albo wóz, albo... wóz, rozumie pan.

Dean postanowił już nigdy więcej nie dziwić się, skąd w Chinach tak wysoki przyrost naturalny.

Dopił piwo, zapłacił za jedzenie (żółtek wyglądał na usatysfakcjonowanego wyznaniem Deanowi prawdy życiowej dotyczącej płci pięknej) i wyszedł z knajpy.

***

Wrócił po półgodzinie, z chińskim żarciem w reklamówce pobliskiej knajpy. Bez słowa położył wszystko na stole – włącznie z plastikowymi widelcami, bo żadne z nich nie umiało posługiwać się pałeczkami – i usiadł na pufce.
Jo wstała z łóżka, na którym jak dotąd siedziała niczym sparaliżowana, i wzięła ze stołu butelkę piwa.

- Odwal się od mojego piwa, dla ciebie mam sok.

- Sam się odwal.

Wypiła piwo, zanim Dean zdążył na dobre zaprotestować.

- To chore.

- Mhm, wypiłaś mi całe piwo. Chore. Chcesz się upić?

- Jednym piwem? - zapytała Jo, zanim ugryzła się w język. Znowu wciągał ją w te swoje gierki słowne. - Nie męczy cię to?

- Piwo?

- Dean!!!

Miała ochotę palnąć mu kazanie. Zamiast tego zdecydowanym ruchem postawiła na stole butelkę po piwie, siadając naprzeciw Winchestera.
- Grasz? Żadnych niedomówień, mówimy prawdę.

Spojrzał na nią standardowym wzrokiem cwaniaka, który wykiwa ją, kiedy tylko zechce.

- Tylko bez chamskich zagrań – ostrzegła go, zanim chwycił butelkę i wycelował w jej stronę.

- Pytanie pierwsze. Czy ktokolwiek ograł cię kiedyś na automatach?
Uśmiechnęła się lekko, choć pięści miała zaciśnięte tak mocno, że aż całe pobielały.

- Nie.

- Przekonamy się w następnym barze. Teraz ty.

Przekręciła butelkę.

- Najdziwniejsze miejsce, w którym uprawiałeś seks?

Przygryzł wargi w wyrazie skupienia, jakby to pytanie miało zaważyć na tym, czy zgarnie najwyższą nagrodę w teleturnieju.

- Chłodnia.

- Cienki jesteś.

- Dla umarlaków.

- Uprawiałeś seks w kostnicy? Cholernie romantyczne.

- Jej to nie przeszkadzało, była martwa od jakichś stu lat.

- Jesteś obrzydliwy.

- Żartowałem. Była patologiem sądowym.

- Co nie zmienia faktu, że jesteś obrzydliwy.

- Tak ci się tylko wydaje. Zresztą... – Dean niebezpiecznie się do niej nachylił. Tak, że gdyby chciał, mógłby dotknąć jej warg swoimi. - Nie wierzysz w te wszystkie romantyczne bzdury, prawda?

- Prawda – odparła, maskując zdenerwowanie za przesadnie pogodnym tonem. Chwyciła butelkę dokładnie w tym samym momencie, co Dean. Dean przekręcił butelkę w jej stronę.

- Dlaczego chciałaś polować ze mną?

Zapadła cisza. Jo wypuściła powietrze przez zaciśnięte zęby.

Gdyby natura obdarzyła ją subtelnością Deana, mogłaby z czystym sumieniem odpowiedzieć, że był pierwszym łowcą, jaki jej się nawinął.

Prawda jednak była taka, że Dean był pierwszym i jedynym łowcą, z którym chciałaby współpracować. I choć ciężko było jej się do tego przyznać nawet przed sobą – naprawdę było jej obojętne, że to Winchester.
Większość łowców, których poznała, dzieliła się na dwa rodzaje – mrocznych odludków i mrocznych sukinsynów. I o ile Dean momentami był prawdziwym sukinkotem, to i tak zręcznie wymykał się wszelkiemu zaszufladkowaniu. Jego zachowanie najczęściej dało się przewidzieć, choć z drugiej strony, gdy nie można było stwierdzić, do czego jest zdolny w danej chwili – bezpieczniej było schodzić mu z drogi.

Polubiła go już od samego początku.

- Czas ucieka, butelka czeka.

Niefrasobliwy, swobodny ton. Oczywiście.

- Po prostu ci ufam.

Pokiwał powoli głową, śmiesznie marszcząc brwi i nie spuszczając z niej wzroku.

Nie miała pojęcia, czy oznacza to aprobatę, czy coś zgoła odmiennego. Mimo, że Dean żył chyba ściśle według reguły „faceci są prości”, czasem umykał nawet tej definicji.

Wycelowała w niego butelkę. Grali dalej.

***

Jak zwykle, kłótnię zaczął Dean. Nie, żeby Jo była święta, ale to on wiódł prym we wszczynaniu wszelkiego rodzaju nieporozumień.

Chociaż być może stwierdzenie, że wina leży wyłącznie po stronie Deana, było krzywdzące. On po prostu po swojemu, nieudolnie - „jak ołowianą kulą w wampira” - starał się rozładować niezdrową sytuację, a Jo reagowała urządzeniem awantury. Takiej rasowej, z krzykami (oboje) i rękoczynami (Jo). Z braku środków obywało się jedynie bez fruwających dokoła naczyń.
Miało to też swoje dobre strony – wyrzucali z siebie, co im na wątrobie leżało i po jakimś czasie wszystko wracało do normy.

Nie inaczej było i tym razem. Wrzeszczeli na siebie jak dwójka największych na świecie kretynów. Wykrzykiwali rzeczy, których sekundę później żałowali – i nie dawali tego po sobie poznać.

Jo, która praktycznie dorastała w barze pełnym łowców, dorównywała Deanowi słownictwem i złośliwością, a nawet przewyższała go zwinnością – ale na pewno nie dorównywała mu siłą. Dlatego też zazwyczaj ich sprzeczki kończyły się na dość brutalnej interwencji Deana.

Wyjątkowo skutecznej.

W zależności od miejsca, w którym odbywała się ich kłótnia – Jo zostawała przyduszona do ściany, fotela Impali, bagażnika albo ziemi. Tego wieczoru wylądowała na łóżku.

- Złaź ze mnie, nie mogę oddychać.

Najwidoczniej postanowił pozbawić ją tchu jeszcze bardziej.

***

Kiedy Dean szukał zapięcia od stanika Jo, przez głowę przeleciała mu myśl, że właśnie powinny obudzić się w nim wyrzuty sumienia.

Ale widmo Ellen i jej dubeltówki wydawało mu się w tym momencie bardzo odległe.

Kiedy stanik wylądował na podłodze, Ellen Postrach Łowców Dobierających Się Do Jej Córki była już tylko nieważnym epizodem w życiu Deana.

A zresztą, chwilę później nie mógł nawet ręczyć za to, czy wie jak samemu się nazywa.


***

Lato tej wiosny mieli naprawdę gorące. Asfalt zmiękł już mimo wczesnej godziny i trampki Jo zatapiały się nieprzyjemnie w smolistej mazi.
Wolała jednak to od grząskiego, piaszczystego i zakurzonego pobocza. A skoro alternatywą była poranna konfrontacja z Deanem Winchesterem, bez wahania wybierała upalną ulicę, odchodzącą na zachód od drogi stanowej numer 65.

Jeśli wierzyć mapie, którą podwędziłą z bagażnika Impali - do najbliższego miasteczka, z którego odjeżdżały jakieś sensowne autobusy dalekobieżne zostały trzy kilometry.

Poprawiła torbę zjeżdżającą jej z ramienia i ruszyła dalej.
This account has disabled anonymous posting.
If you don't have an account you can create one now.
HTML doesn't work in the subject.
More info about formatting

Profile

nashirah: (Default)
nashirah

April 2011

S M T W T F S
     12
3456 789
10111213141516
17181920212223
24252627282930

Most Popular Tags

Style Credit

Expand Cut Tags

No cut tags
Page generated Jul. 28th, 2025 11:32 pm
Powered by Dreamwidth Studios